środa, 25 czerwca 2014

Wielka sława, wielka chwała, wielka muzyka

Wielki talent i ciężka, mordercza praca. Dzieciństwo, którego nigdy nie było. Dojrzewanie na scenie. Skomplikowane i bolesne relacje z rodziną. Dojmująca samotność i perfekcja muzyczno - sceniczna. Skandale i dziwne życie pod nieustanną obserwacją mediów. Bogactwo i krawędź bankructwa. Obcy i chciwi ludzie. Błędne koło ucieczek przed światem w świat. Nietypowe przyjaźnie. Te kilka zdań to tylko śmieszny skrót życia Michaela Jacksona, człowieka który zainspirował miliony ludzi na całym świecie.

Dziś mija 5 lat od jego nagłej śmierci. Czekaliśmy na nowy projekt muzyczny, który miał być poprzedzony serią koncertów. Nie doczekaliśmy się. Odpowiedzialnym za śmierć Michaela uznano jego lekarza. Wiadomość zaskakująca. Szok i niedowierzanie. Jak to możliwe?

Ano możliwe. Gwiazdy umierają. Ludzie zaślepieni "miłością" do swojego ulubieńca często nie potrafią uzmysłowić sobie, że to też jest człowiek. Pod wieloma względami podobny; ma poglądy, problemy i potrzeby. Śmierć gwiazdy, zwłaszcza nagła i zaskakująca, często jest motorem do traktowania jej jako rodzaju legendy. Umarł Mentor, Guru, Mistrz, Król Popu przecież. Obsesyjnie próbujemy dowiedzieć się dlaczego? Ludzie w szoku, fani płaczą, a media publikują 100 razy więcej zdjęć, piszą specjalne artykuły. Nic dziwnego, z tego żyją. Ten wpis też powstaje na pewną okoliczność. Ale czyżbyśmy zapomnieli, że gwiazda nie spadła z nieba, tylko urodziła się tu na ziemi? I też w końcu umrze, jakkolwiek strasznie to brzmi. 

Równocześnie nie będę broniła tezy, że artysta to człowiek taki sam jaki chodzi po ulicy. Gdyby taki był, to nie byłoby go na scenie. NIE KAŻDY może być artystą wielkiego formatu. Po pierwsze trzeba mieć talent i wyćwiczyć go ciężką pracą. Po drugie być wytrwałym i upartym. Silna psychika też się przyda; to ważny fundament do funkcjonowania w świecie pod obstrzałem fleszy i kamer. Bez niej tragiczny koniec jest możliwy, co znamy z wielu przykładów. 

Trudno o równowagę - bycie osobą publiczną zobowiązuje - popularność i krytyka to nieodłączne elementy tej pracy. Chciałabym tylko zwrócić uwagę, że to często my fani, media, powodujemy spustoszenie w prywatnym życiu publicznej osoby. Dziś, niestety, zaciera się ta granica. Linia między publiczne a prywatne zdaje się już być niezauważalna. Przeciw temu będę protestowała zawsze i wszędzie.

Jako że 5 lat minęło jak jeden dzień, a ja do dziś pamiętam smutek jaki towarzyszył mi tamtego dnia, postanowiłam wyszukać kilka pozytywnych filmów o spuściźnie Michaela Jacksona. Są to filmy bardzo różne, nie poukładane w kategorie. Potraktujcie je jako mały przegląd osób i wydarzeń zainspirowanym Królem Popu.

Stadion w Ohio

Projekt PIWO we Wrocławiu

Beyonce podczas koncertu

Krótki reportaż "Michael Jackson w Polsce"

W świecie pełnym nienawiści ciągle musimy mieć nadzieję. W świecie pełnym zła, wciąż musimy być pełni otuchy. W świecie pełnym rozpaczy, nadal musimy mieć odwagę, by marzyć. W świecie zanurzonym w nieufności, my ciągle musimy mieć siłę, by wierzyć. - Michael Jackson

Na koniec najlepszy mix jaki widziałam w życiu


niedziela, 22 czerwca 2014

[RELACJA] Panda Art Festiwal 2014 - festiwal z nadziejami

Po dwóch latach wróciło kilka bardzo miłych wspomnień. Po pierwsze dobre koncerty i wspaniała atmosfera. Po drugie intensywny czas dzielenia pasji z przyjaciółką. Po trzecie wywiady z artystami i rozmowy. Świadomość, że pojawiło się coś nowego i świeżego budziła ciekawość i nakazywała skupienie. Dlatego nie dziwcie się pozytywnemu nastawieniu, które miałam udając się na drugą edycję festiwalu PandaArt. Natomiast teraz byłam widzem i tylko widzem. 

Panda Art 2012 - Wywiad z Marceliną

W tym roku było po prostu… dobrze. Line-up poznałam tak naprawdę dopiero na koncertach wyłączając znajomość Goorala, Poprzytuli, Natalii Lubrano oraz FairyTale Show. Pozostali artyści byli dla mnie czymś nowym i świeżym. To duże ryzyko, ale też duża szansa dla zespołu, aby pokazać się z najlepszej strony.

Grupa otwierająca cały festiwal, czyli Bad Ground zagrała poprawnie. Nie było wielkich fajerwerek, ale nie było niesmaku. Jak rzekła kiedyś Chylińska na koncercie z Hey "grajcie dalej, k*rwa mać". Uważam, te słowa za odpowiednie. Dano Wam szansę, rozwijajcie się.
Na Poprzytuli trochę się zawiodłam; liczyłam na większą eksponację charakteru grupy lub chociaż wokalistki. Myślałam, że może po wystąpieniach wśród większej publiczności, zapoznania się z „wielkim światem” (mam tu na myśli ich potyczki w X Factor) pokażą trochę pazura lub przynajmniej pokażą czy mają jakiś kolor. Niestety, dla mnie wyszli przezroczyście. Swoją drogą miły akcent dla zespołu zagwarantowały niektóre biegające dzieci - nosiły własnoręcznie wykonane koszulki z napisem Poprzytula.
FairyTaleShow spowodowało u mnie kilkukrotne bujanie się w rytm skocznych gitar i uśmiech na twarzy. Całość na plus. Zespół Los Pierdols to już zupełnie nie mój świat i choćbyście mnie żywcem przypalali – to nie jest moja muzyka. Pozostawię więc ich koncert do oceny innym – choć zauważyłam duże zainteresowanie ich zespołem oraz oryginalne przerywniki mające spowodować „jebnięcie” lub coś innego. Doceniam kreatywność, ocenę muzyczną sobie daruję. Krótko rzeknę: było mocno i ostro. Na więcej mnie nie stać, wybaczcie Panowie.

Panda Art 2014, godz. 15.30

Gooral… miałam wrażenie, że gra trochę na szybko, choć urokiem osobistym czarował skutecznie. Kilka jego kawałków spowodowało intensywniejsze podrygi pod sceną, publiczność skakała wedle przepisu everybody jump. Ucieszyłam się na ludowe motywy; przypomniało mi to świetny występ Goorala na Woodstocku. Ówczesna współpraca z Mazowszem to był idealny pomysł. A Karczmareczka to wciąż punkt, w którym Gooral zyskuje na koncertach najwięcej.

W tym miejscu zakończę moją oceno-relację, gdyż obowiązki dnia kolejnego nakazały mi po koncercie Goorala powrócić do domu i innych artystów (Miloopa, Das Moon, GypsyPill) niestety obejrzeć nie mogłam. Moja ocena pozostaje więc niepełna i cząstkowa. Ale co widziałam, to moje.

Reasumując: niech się Pandzie jak najlepiej darzy. Przed organizatorami jeszcze dużo pracy, ale cieszy mnie to, że są w Opolu osoby, które mają siły, chęci i ambicje tworzyć coś nowego, po to by osób mówiących „w Opolu nic się nie dzieje” było jak najmniej. Brawo dla organizatorów i wszystkich osób, które tam ciężko pracowały. Gratulacje za wytrwałość, życzę by Panda odbyła się za rok.
Parę uwag: według mnie relacja live to błąd przy tak świeżym przedsięwzięciu. Myślę, że najpierw lepiej zdobyć publiczność na miejscu, dopiero potem w Internecie. ;-) Marketingowym samobójstwem jest pokazywać nawet najlepsze ujęcia z trzema ludzikami po jednej stronie sceny… Zbyt duże różnicowanie line-upu nie jest zaletą. Po prostu nie. Skakanie po emocjach nie wychodzi na zdrowie.

Natomiast chciałabym jeszcze zaapelować do mieszkańców Opola: ludzie czytajcie wiadomości, czytajcie portale. Nic się nie dzieje? Oglądając telewizor i przełączając kolejny kanał można tak stwierdzić; ale wystarczy wziąć gazetę do ręki, przejrzeć kilka internetowych lokalnych stron i poczytać; tam są informacje co/gdzie/ jak. Opole żyje. Trzeba tylko dać mu oddychać.  

Jestem pewna, że w miarę rozwoju Pandy, rozwinie się też społeczność opolska, która będzie z dumą mówiła: słyszałeś o Pandzie? Tak, to u nas, w Opolu! Takim życzeniem zakończę. 

sobota, 21 czerwca 2014

[RECENZJA] "Triangles" XXANAXX - Jedna wielka harmonia

Bardzo szeroko pojęta muzyka elektroniczna ostatnimi czasy ma swoje 5 minut. Łatwo pogubić się kto jest kim, który utwór do kogo należy. Jedni topią się w minimalizmie, inni ukrywają swoje twarze tworząc atmosferę enigmatyczności, jeszcze inni nudzą. Elektronika to trudny chleb do zjedzenia; jak do syntetyków dodać duszy?

Odpowiedzi na to pytanie udziela duet XXANAXX. Tworzy go dwójka młodych, którzy spotkali się przypadkiem i jestem pewna, że przypadek ten odmienił wiele w ich życiu. Nazywają się Klaudia Szafrańska i Michał Wasilewski. Lepiej zapamiętajcie te nazwiska.

fot: warner music media

Weszli na rynek fantastyczną EPką spośród których utwory „Broken Hope”, czy „Disappear” do dziś są na mojej playliście i z pewnością długo z niej nie znikną. Muzyka Xxanaxx to nie sztuczne syntetyki, bezmyślnie łączone. Przeciwnie; mam wrażenie że kwestia postawienia jednego dźwięku przez Michała to wielka sprawa. By nie zburzyć klimatu, harmonii. Bardzo starannie dobrane dźwięki i motywy. Co do Klaudii – piękny, delikatny głos zdolny poruszyć wyobraźnię.  

Xxanaxx wystąpiło już na wielu znaczących festiwalach i sukcesywnie zbiera wierną publiczność. Jako fanka soulu i r’n’b powiem, że takie chilloutowe elektroniki to ja lubię. Jedyne co nie zyskało mojej sympatii to Tomek Makowiecki na utworze Wolves. Mdłe i nudne; nie kupuję i reaguję alergicznie na tę współpracę. 
Płyta, która na scenie alternatywnej narobiła już dużego szumu.  

ZAWSZE mam ciarki, gdy tego słucham. Klaudia, jesteś niesamowita.



Tajemniczość, refleksyjność, harmonia i przestrzeń wielowymiarowa, biegnąca gdzieś do końca, którego nie widać. To czuję i to widzę gdy słucham Triangles.

Ulubione: „Rescue Me” , „Stay”, „Story”. 

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

NATU i jej Kozmic Blues

Natalia Przybysz, znana jako NATU, a dawniej nawet Natalala w zeszłym roku postanowiła uczcić pamięć Janis Joplin. 

Projekt "Kozmic Blues" powstał z okazji 50-lecia debiutu artystycznego Joplin. Mimo tego, że kariera artystki trwała zaledwie 8 lat, to trzeba przyznać, że postać Janis przeszła do legendy. Mało tego, ciągle uznaje się ją za jedna z najbardziej wpływowych postaci popkultury. Joplin karierę rozpoczęła w 1962r. Niestety w 1970r. odeszła. Zaliczana jest do grona "Klubu 27".

Jesienią zeszłego roku Opolanie mieli okazję zobaczyć i usłyszeć NATU w projekcie "Kozmic Blues". 21 listopada w Filharmonii Opolskiej Natalia Przybysz w brawurowy sposób zaprezentowała repertuar Janis. Znana głównie do tej pory z muzyki będącej mieszanką soulu, r&b i hip-hopu NATU pokazała pazur i udowodniła, że genialną wokalistką jest. Nie każdy jest na tyle odważny, by zmierzyć się z twórczością Joplin. 

Jak sama Przybysz mówi: "Każda piosenka jest jak wyprawa w Himalaje. Trzeba się dobrze przygotować, a zwłaszcza nauczyć oddychać tą nową dla mnie gęstością powietrza. Traktuję ten projekt, jako wyzwanie i eksperyment, który ma mnie otworzyć na nowe nieeksplorowane wcześniej przeze mnie obszary. Kozmic Blues to tytuł jednej z piosenek Janis. O miłości, o wolności i mocy, jaką ma chwila tu i teraz. O tym, że wszystko się zmienia, ale uczucia pozostają takie same na zawsze. Blues to muzyka, która jest pomostem pomiędzy niedolą, smutkiem a drugą stroną, czyli szczęściem". 

Osobiście wielokrotnie wspominam ten koncert. NATU weszła na scenę Filharmonii Opolskiej niepostrzeżenie, zapaliła kadzidełka i wcieliła się w rolę Joplin. W międzyczasie posiliła się kawałkiem banana, co od razu skojarzyło mi się z jej debiutancką płytą z 2008r. "Maupka Comes Home". Szkoda tylko, że wszystko odbywało się w filharmonii, która to nie sprzyja jednoczeniu się publiki z artystami ze sceny. Jednak Natalia znalazła sposób, by dotrzeć do odbiorców i w pewnym momencie wszyscy obecni wstali z wygodnych siedzeń. 

Nie zabrakło takich legendarnych piosenek jak "Try", "Maby", "One night stay". Był hymn wszystkich hippisów "Piece of my heart" oraz tytułowy "Kozmic blues". Piosenki "Mercedes Benz" i "I can't stand the rain" śpiewała już cała opolska filharmonia. 


Początkowo mogło się zdawać, że Natalia nie odnajduje się w tym repertuarze, w przerwach między piosenkami podkreślała, że nie wie, co mogłaby teraz powiedzieć. Na szczęście mówić nie musiała, ponieważ muzyka była najważniejsza i to właśnie ona zwyciężyła. Trzeba przyznać, że barwa głosu Przybysz nie jest tak "żylasta" jak Joplin, ośmielę się nawet stwierdzić, że jest cieplejsza. I uważam to za wielki atut. Utwory nie zostały bardzo przearanżowane. Były bardzo zbliżone do oryginału. Królowa hippisów na pewno może być dumna z NATU i jej projektu "Kozmic Blues".

Prawie pół roku minęło od tego koncertu. Niektórzy mogą się zastanawiać, dlaczego dopiero teraz przypomniałam sobie o NATU. Odpowiedź jest prosta. Wkrótce do sklepów trafi płyta "Kozmic Blues". Wystarczy poczekać tylko tydzień, ponieważ premiera płyty przewidziana jest na 6 maja 2013r. Natalia znów koncertuje po kraju, więc warto sprawdzić, czy w pobliżu Waszej miejscowości. Warto pójść i na własne uszy przekonać się, jak jedna z sióstr Przybysz radzi sobie z repertuarem genialnej Janis Joplin.

Wywiad jest już troszkę nieaktualny - Natalia w rozmowie podaje inną datę premiery płyty, pytałyśmy się o dalsze plany Sistars (a jak wiadomo, powrotu składu niestety nie będzie). Po jego wysłuchaniu będziecie bogatsi w wiedzę o tofu, soczewicy, dowiecie się, że warto oddać kurom jajka i ze Natalia Przybysz ma wspólne skarpetki wraz z chłopakiem.

sobota, 20 kwietnia 2013

Ulica Kultury vol.5 muzycznie, czyli wywiady z Sinusoidal i Łagodną Pianką

Tydzień temu, czyli w dniach 11-13 kwietnia 2013 roku w Opolu odbyła się V edycja Ulicy Kultury. Podczas trzech dni Opolanie mieli okazję uczestniczyć w wielu wydarzeniach kulturalnych, m.in. w warsztatach w tworzeniu eko-instrumentów, we flash mobie, pokazie fireshow, różnych ciekawych happeningach związanych z czytaniem książek i wielu, wielu innych. Nie obyło się także bez koncertów.

W piątek 12 kwietnia Opole odwiedziły dwa ciekawe młode polskie zespoły. Pierwszym z nich była formacja Łagodna Pianka, w skład której wchodzą Piotr Jabłoński, Arkadiusz Łyszczak, Marcin Dyło oraz Andrzej Jabłoński. Chłopaki pochodzą z Sędziszowa Małopolskiego na Podkarpaciu.
Warto zapamiętać nazwę tego zespołu, ponieważ już w poniedziałek (22 kwietnia 2013r.) na rynku pojawi się ich debiutancka płyta "Najmniejsze Przeboje". Krążek składa się z 11 utworów i jest promowany singlem (hymnem zespołu) "Łagodną Pianką".


O tym, czy śpiewają piosenki o miłości, jak zaczęła się ich przygoda z koncertowaniem wraz z Grabażem i jego zespołem Strachy na Lachy oraz co sądzą o opolskim festiwalu można się dowiedzieć po wysłuchaniu krótkiego wywiadu z zespołem Łagodna Pianka.



Drugim zespołem, który odwiedził Opole był wrocławski Sinusoidal, czyli Adrianna Styrcz oraz Michał Siwak. Po funkujących popowo-rockowych brzmieniach uczestników Ulicy Kultury przywitała muzyka liryczna. Ciekawy i jakże mocny wokal Ady (znanej z programu X-Factor) w połaczeniu z melancholijna i nieco psychodeliczną elektroniką, który mamy okazję usłyszeć na płycie "Out of the wall" na żywo brzmiał rewelacyjnie.



O tym jak powstał Sinusoidal, dlaczego śpiewają wyłącznie w języku angielskim w rozmowie z zespołem.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Dojrzalszy James Blake - recenzja "Overgrown"

Tuż po debiucie został okrzyknięty "cudownym dzieckiem dubstepu". Osobiście aż tak dużo tego gatunku muzycznego nie odnalazłam w twórczości Anglika. Może to z tego powodu, że zawsze mam problemy z definiowaniem i klasyfikowaniem muzyki. Doszukałam się jednak cudownego soulowego wokalu, relaksującego downtempo oraz takiej elektroniki, jakiej przed muzyką Jamesa Blake'a świat nie słyszał.

Moim zdaniem "Overgrown" jest kontynuacją wydanego przed dwoma laty debiutanckiego krążka "James Blake". Jeszcze wcześniej były rewelacyjne EPki, ale o początku prawdziwej kariery muzycznej możemy mówić wraz z chwilą pojawienia się 8 lutego 2011 roku longplaya Jamesa. Wydaje mi się, że przysłowiowe 5 minut jeszcze przed muzykiem, ponieważ "Overgrown" wydaje się być płytą z następnej dekady. Jest dojrzalsza zarówno w tekstach jak i w brzmieniach. James puścił wodze swojej muzycznej fantazji i zaproponował nam mieszankę składającą się z wielu emocji. Krążek ten (zarówno jak poprzednik) jest subtelny, momentami wręcz intymny, można mieć wrażenie, że Blake jest lekko wyobcowany. 



Wydawnictwo promuje singiel "Retrograde". Mieliśmy już okazję zapoznać się z tą muzyczną propozycją Jamesa, ponieważ muzyk zaprezentował ten utwór na początku lutego w Radiu BBC. Jest to jeden z bardziej wyrazistych utworów na nowej płycie Brytyjczyka. Warty uwagi jest też sam teledysk do tej piosenki, która jest mroczna i przyozdobiona mocniejszymi elektronicznymi dźwiękami. Video utrzymane jest w filmowej, tajemniczej atmosferze.


Wydany 8 kwietnia 2013r. "Overgrown" składa się z 10 piosenek. Każdy z utworów jest inny, ale całość stanowi rewelacyjnie spójną historię owianą delikatną muzyką elektroniczną. W dwóch utworach gościnnie wystąpili Brian Eno oraz RZA. Obecność tych muzyków dodała kolejnych, jakże innych wartości estetycznych. Obowiązkowo należy przysłuchać się "Digital Lion" (Brian Eno) oraz "Take A Fall For Me" (RZA). Mogłoby się wydawać, że raper nada temu utworowi cech hip-hopu, jednak ma się wrażenie, że w rzeczywistości utwór ten ma niewiele wspólnego z charakterystycznym dla tego gatunku beatem.  Ciekawą propozycją jest także "Voyeur", w którym słyszymy house przepleciony z elektro-techno. Zamykający płytę "Our Love Comes Back" wycisza nas już stuprocentowo, delikatnie kołysze do snu.

Po pierwszym przesłuchaniu tej płyty, odniosłam wrażenie, że jest ona aż nad wyraz melancholijna. Pewien krytyk filmowy powiedział kiedyś, że nie musi oglądać filmu dwa czy też więcej razy. Jeśli po jednym obejrzeniu obraz mu się nie podoba, to na pewno później nie zmieni swojego zdania. Z muzyką jednak jest inaczej. Nie zawsze dostrzegamy piękno, zamysł i intencje twórcy. Muzyka, jak każda sztuka, ma za zadanie oddziaływać na odbiorcę, zmuszać do pewnych refleksji, przemyśleń, wyzwalać emocje. "Overgrown" (a także i wcześniejsza twórczość Jamesa Blake'a) nie jest płytą do słuchania o poranku, nie znajdziemy na niej utworów, które obudzą nas i zaaplikują porządną dawkę energii do wykorzystania przez resztę dnia. Jest to raczej krążek, pozwalający nam odpocząć, zrelaksować się, pogrążyć w błogim 'czilałcie'.

James Blake - brytyjski brunet wieczorową porą. Pozycja obowiązkowa do poznania i przesłuchania.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Nieznany mi Bowie. "The Next Day"

Na wstępie chciałabym powiedzieć o jednym ważnym fakcie. Twórczość Davida Bowie’go sprzed płyty „The Next Day” jest mi bardzo mało znana. Oprócz kilku utworów typu „Life on Mars” czy „Let’s Dance” nie za bardzo orientuję się w zawartości jego poprzednich kilkunastu wydawnictw. To co czytam w Internecie sugeruje mi, że Bowie wielkim artystą i legendą był. Jest. Czytam o "wielkim powrocie". Bardzo przepraszam, ale mam swoje inne legendy(nie umniejszając innym). Ponadto wiem, że zagrał w filmie opartym na faktach „My, dzieci z dworca zoo” gdzie grał samego siebie. (Swoją drogą książka jak i film warte poznania.) 
Wiem też jak wygląda dziś, wiem jak wyglądał kiedyś i mimo że się postarzał to poprzedni wizerunek bardziej mnie przerażał niż zachwycał. Taki jest stan mojej wiedzy i z takiej perspektywy proszę to oceniać. Jeżeli kogoś moja ignorancja i wybiórczość muzyczna razi, to proszę kliknąć czerwony krzyżyk po prawej stronie strony. :)





Zanim dojdziemy do sedna: oczywiście, czuję się uboga. Bo wszystkiego David'owego nie znam, ekspertem nie mogę się czuć. Choć nie ukrywam, że bardzo bym chciała. Więc jak nakazuje przyzwoitość, uderzyłam się w pierś i obiecałam poprawę. Z tego właśnie samobiczowania kliknęłam w Deezer i The Next Day zaaplikowałam w słuchawki. 

Musicie jeszcze wiedzieć, że mam pewien problem z muzyką gitarową. Kilka lat temu uwielbiałam ten rodzaj muzyki, dziś mam trudności w przesłuchaniu piosenki okołorockowej do końca. Przy tej płycie nie miałam tego problemu. Bo coś mnie wciągnęło. Bowie zaserwował mi przesympatyczne gitary, lekkie w odbiorze utwory, ale też zadziorne. Te wszystkie brzmienia o dziwo pasują mi do jego roztrzęsionego głosu. 

Gdyby pierwszym singlem, a nie drugim, było Stars (Are Out Tonight) to myślę, że szybciej by do mnie dotarło, by ten album sprawdzić. Bo balladowe i smutne Where Are We Now tego nie zrobiło. 

Oczywiście, nie po singlach się płyty ocenia. Dlatego zaprezentuję zestaw piosenek niesingli, które ostatecznie wpłynęły na moją pozytywną ocenę tego albumu. Na szczególne wyróżnienie zasługują dwa utwory: (You will) Set the World on FireIf you can see me. Tam jest dopiero uczta muzyczna! Wyrazista perkusja i bas. Szybkość, radość i energia. 






Największą 'zadziorą' tego albumu nazwałabym utwór Dirty Boys. Jak sama nazwa wskazuje rzecz o chłopcach, w dodatku brudnych. Lecz nawet sama muzyka jest nieco ubrudzona, poprzez rytm i zabiegi, które stosują gitary. Nawet trąbka, która tam się pojawia jest nieco zaczepna. 





Okładka. Kolejna interesująca sprawa. Oto obwoluta albumu Heroes z 1977 roku.



A oto "The Next Day" z tego roku.


Moja interpretacja : przeniesienie Bowie'go z lat 70 do czasów dzisiejszych. Czy jest to możliwe? Czy rzeczywiście taki był zamiar?  Czy coś się zmieniło? Można na te pytania odpowiedzieć samemu, lecz najchętniej zapytałabym samego David'a.

P.S. Czy ktoś pamięta występ Pawła Ostrovskiego w programie "Mam talent" ? Zaśpiewał tam właśnie utwór "Life on Mars" i jego interpretacja dała mi sygnał, że równie nietuzinkowe może być wykonanie oryginalne. I jest. Paweł jako dość osobliwa postać, zaintrygował mnie. Może dlatego nie przeszłam obojętnie obok The Next Day

wtorek, 19 marca 2013

"Piękny koniec" Mikromusic


Mam nadzieję, że tego zespołu przedstawiać nikomu nie trzeba. Grają od 2002 roku i pochodzą z sąsiedniego Wrocławia. Na swoim konie mają 3 studyjne płyty oraz koncertowe CD i DVD „Mikromusic w eterze”. 

Zespół Mikromusic, bo o nim właśnie mowa, 5 marca wydał swoją kolejną płytę o intrygującym tytule „Piękny koniec”. Czy fani Mikrusów powinni się obawiać, że ich ulubieńcy kończą swoją przygodę z muzyką? Wydaje się, że Mikromusic brzmi tak jak dawniej. Cudowny enigmatyczny głos Natalii Grosiak wraz z ciekawymi tekstami jej autorstwa. Wokalistka jak zawsze w interesujący sposób przekazuje to, co dzieje się wokół nas wszystkich.

Pierwszym singlem, który promował najnowsze wydawnictwo Mikromusic jest utwór „Zostań tak”. Oszczędny w słowa oraz instrumentalia, ale przywołujący wspomnienia ciepłych dni. W sam raz na dzisiejszą pogodę i ten śnieg.


Choć grają już od ponad 11 lat, a na swoim koncie mają występy w Opolskich Debiutach, nagrodę Prezydenta Sopotu podczas festiwalu TOPtrendy 2008 oraz koncerty na Open’erze oraz we Francji, Hiszpanii, Niemczech i Czechach, to zdaje się, że Mikromusic nie miało jeszcze swoich przysłowiowych 5 minut. Możliwe, że teraz wszystko się zmieni, ponieważ ich wytwórnią jest EMI. I trzeba przyznać, że singiel „Takiego chłopaka” możemy usłyszeć w większości rozgłośni radiowych.



Piosenka „Pod włos” również znana jest już szerszej publiczności. Szczególnie mieszkańcom stolicy Dolnego Śląska. Utwór ten brał udział w konkursie na piosenkę Wrocławia, który ostatecznie wygrała zaprzyjaźniona z Mikrusami Marcelina.


"Piękny Koniec" to na pewno płyta bardziej melancholijna od poprzedniczek. Nie znajdziemy na niej żywych i wesołych utworów niczym "Dobrze Jest" lub "Kardamon i Pieprz". Nie oznacza to jednak, że płyta jest gorsza. Najlepiej wsłuchać się w nią przy lampce wina, bądź przy zgaszonym świetle. Wtedy wszystkie dźwięki dotrą do nas i będziemy nimi oczarowani na długi czas.

czwartek, 14 lutego 2013

Australijskie diamenty

Coraz bardziej zadziwia mnie moja sympatia do muzyki elektronicznej, która trwa już od jakiegoś czasu. W wolnych chwilach błądzę po zakamarkach internetu, gdzie wyszukuję nowych, nieznanych mi artystów. Świadoma tego, że na naszym polskim podwórku istnieje dość zacna alternatywa (ośmielę się zdefiniować w ten sposób muzykę elektroniczną), postanowiłam poszukać gdzieś dalej. Jedną z naszych audycji poświęciłyśmy Islandii. Nie obyło się oczywiście bez Bjork, Sóley, Singur Rós, czy też mało znanego wtedy jeszcze zespołu Of Monsters and Men. Tym razem postanowiłam udać się w jeszcze dalszą muzyczną podróż i zawędrowałam do Australii.

Kraj ten, czy też nawet szerzej - kontynent, znany jest ze świetnych muzyków. Zaczynając od popowej Kylie Minogue, poprzez szaloną M.I.A., rockowy Jet i kończąc na "schizofrenicznym beatboxerze" Dub FX (oraz wielu, wielu innych). Trudno zapomnieć o Gotye oraz Kimbrze. Jednak dla mnie zupełnym diamentem jest Chet Faker. Osobiście sama do końca nie wiem, jak mogą określić tego muzyka. I chyba to najbardziej mnie w nim urzeka. 

Chet Faker to pochodzący z Melbourne producent Nick Murphy. Zrobiło się o nim głośno, gdy wypuścił do sieci cover piosenki "No Diggity" zespołu Blackstreet. O razu na myśl nasuwa się Dub FX, który również dał się poznać poprzez rozprzestrzenianie utworów drogą internetową. Jednak twórczość tych panów bardzo się od siebie różni. 


Słuchając Cheta, ma się wrażenie, że śpiewa z niechęcią, tak, jakby ktoś kazał mu to robić. I co ciekawe równocześnie uwodzi nas swoim głosem. Chce się go słuchać dalej, by sprawdzić, czy w kolejnym numerze ten wolak będzie mniej niedbały. I mamy okazję ku temu, ponieważ w 2012r. na rynku ukazała się EPka "Thinking In Textures". Album składa się z 7 utworów różnych od siebie, ale jednocześnie cała płyta jest nieprawdopodobnie spójna. Jest to wynik mieszanki takich stylów i gatunków muzycznych jak: future beat, electronic, down-tempo oraz soul.


Ten 23-letni muzyk ma już na swoim koncie prestiżowe nagrody. W październiku 2012r. wygrał w kategorii  'Breakthrough Artist of the Year', a sam album "Thinking in Textures" zdobył nagrodę 'Best Independent Single/EP' na Australian Independent Records Awards. Obecny rok również zaczął się obiecująco, ponieważ w styczniu jego EPka wygrała w kategorii "Najlepsze niezależne wydawnictwo" w konkursie Rolling Stone Australia Awards 2012. 


Nie bez powodu wspomniałam na wstępie o sympatii do muzyki elektronicznej. Kolejnym australijskim młodzieńcem, którego warto poznać jest Flume. Swoją muzyczną przygodę rozpoczął już w wieku 13 lat, kiedy to w pudełku płatków zbożowych natknął się na program do produkcji muzyki. Wtedy to zafascynował się elektroniką, uzależnił od tworzenia sampli i pracy przy sprzęcie analogowym. 

21 grudnia 2012r. na rynku ukazała się debiutancka długogrająca płyta, na której znajdziemy 15 utworów, w tym. m.in. single "Sleepless" oraz "Holdin On". Przesłuchując ten krążek usłyszymy także piosenkę, w której gościnnie wystąpił Chet Faker. Mowa o utworze "Left Alone".


Śledząc profile obu muzyków na Facebooku, możemy codziennie ujrzeć zdjęcie z ich wspólnej pracy. Czyżby panowie spędzali liczne godziny nad tworzeniem nowego materiału? Warto poznać ich muzykę, ponieważ mieszanka tak zróżnicowanych gatunków muzycznych jak electronic, hip-hop oraz soul jest świetną dawką chillout'u. 

środa, 6 lutego 2013

Angielscy chłopcy


   Ostatnio miałam przyjemność „poznać” przesympatycznych chłopaków. Różni ich dość dużo. Jeden gra na pianinie, drugi na gitarze. Jeden jest blondynem, a drugi brunetem. Jeden starszy, drugi młodszy. Pierwszy sprawia wrażenie wesołego, drugi z lekko posępnym wyrazem twarzy. Jednak lubię ich tak samo. 
To młodzi Anglicy – Tom Odell i Jake Bugg.  Obaj rozpoczęli przygodę z muzyką w bardzo młodym wieku i w tym momencie, z każdym koncertem, wspinają się coraz wyżej i wyżej. Warto się z nimi zapoznać.


TOM ODELL

last.fm

Lat 22, urodzony w Chichester, zaczyna pisać piosenki w wieku 13 lat. Zadebiutował utworem „Another Love” który bardzo szybko otworzył mu furtkę do dalszej kariery. W tegorocznym BRIT Awards wygrał w kategorii Critic’s Choice – Wybór Krytyków. Co ciekawe, jest pierwszym męskim zwycięzcą w tej kategorii.  Dziś koncertuje po całej Wielkiej Brytanii. 

Teledysk do utworu Another Love

Premiera krążka „Long Way Down” będzie miała miejsce 15 kwietnia tego roku.  Dla niecierpliwych polecam zakup EP-ki – Songs from Another Love, na której znajdziemy 4 utwory.Niedawno Tom przypomniał  o sobie kolejnym singlem Hold Me.
Na gali BRIT Awards, gdzie prezentowano nominacje, emanował szczęściem i zadowoleniem z siebie. Wtedy też wręczono mu statuetkę wygranej Wyboru Krytyków 2013. 

metro.co.uk





JAKE BUGG

Jake Bugg to chłopak młodszy, bo 18 letni i równie ciekawy. Muzycznie bardzo różni się od Odell'a. Udzielając wywiadów również inaczej się zachowują. Jake nie jest tak otwarty jak Tom. Jest za to intrygującym chłopcem z gitarą. Zasadnicza różnica między nimi dotyczy stylistyki muzyki i klimatu w jakim każdy z nich się obraca. Styl Jake'a przywodzi mi na myśl czasy, w których szalano za Beatlesami. Lecz najpierw pomyślałam o innym artyście – o Paolo Nutini’m. To również młody mężczyzna grający na gitarze, operujący tak samo mocnym głosem. Głos, który może zmylić jeśli ze słuchu chcemy ustalić wiek artysty. 



Natomiast w głosie Jake’a słychać tą młodość, ale jego niskość i basowość może zmylić. Bardzo dobrze sprawdza się z brzmieniem strun i taki model chłopca –podróżnika, śpiewającego gdzieś na ulicy na gitarze, bardzo mnie przekonuje.
Szczęściarze z wysp już codziennie w radiu mogą słuchać utworów Jake'a. Sprawdźcie najpopularniejszy do tej pory - Two Fingers.


Aktualnie ma bardzo rozbudowany plan koncertowania po Wielkiej Brytanii, ale już jest zapraszany do Francji, Belgii, Niemiec czy nawet Danii. 

Co mnie w nich urzekło ? To, że dwóch młodych chłopaków wzięło sprawy w swoje ręce i postanowiło podbić muzyczne listy. To są zachowania, które szczerze podziwiam i którym szczerze kibicuję. Byle nie zatracili stylu który teraz prezentują . Ale to chyba przesadzona obawa. Będę bacznie obserwować ich poczynania i  wypatrywać koncertów w Polsce.




poniedziałek, 4 lutego 2013

Mika Urbaniak "Follow You"

Mika Urbaniak - cudowne dziecko znanych rodziców. Na swoim koncie ma dwa autorskie albumy. W dodatku wokalistkę tę znamy nie od dziś, ani też debiutującego w 2009r. krążka "Closer". Mika pokazała swój olbrzymi talent już dużo wcześniej. Do jej licznych muzycznych kolaboracji należy m.in. wieloletnia współpraca z Andrzejem Smolikiem. 

Po obiecującym debiucie oraz nominacji do Fryderyka w kategorii album roku pop możemy mieć prawo do tego, by oczekiwać od Miki czegoś więcej. Zanim na sklepowych półkach pojawił się krążek "Follow You", wokalistka zapowiadała zmianę stylistyki. Na "Closer" dominował pop, na drugiej również jest obecny, lecz jednak w głównej mierze przyćmiewa go gitarowe granie na miarę Dolly Parton czy też innej gwiazdy muzyki country. Płyta miała premierę stosunkowo dawno (24 maj 2012r.) i o dziwo nie odbiła się głośnym echem. Pierwszy singiel promujący wydawnictwo i otwierający całą płytę - "Pixelated" - czyli gitara i perkusja charakterystyczna dla muzyki lat 50. i rock'n'rolla jest nacechowany ciepłem, kipi dobrą energią oraz jest lekki i łatwo wpadający w ucho. 

Po ponad 8 miesiącach Mika Urbaniak przypomina o sobie. Właśnie pojawił się teledysk do tytułowego singla "Follow You". Piosenka ta utrzymana jest w zupełnie innym klimacie. Jest to chyba jedyny swingujący czy też jazzujący utwór na tej płycie. Warto zapoznać się z tą muzyczną propozycją.

piątek, 1 lutego 2013

Nowość : "Elusive" w remiksie Shadow Child.

Okazuje się że utwory powolne, soulowe mają wzięcie u artystów muzyki elektronicznej i housowej.
Utwór Elusive w housowej wersji zaprezentował Shadow Child. 

Autorką oryginalnej wersji utworu jest Lianne La Havas, która zamieściła ten utwór na swojej debiutanckiej płycie "Is Your Love Big Enough". Młoda Angielka ma na swoim koncie ponadto 3 EPki. 


Która wersja lepsza ?

środa, 16 stycznia 2013

Dziś miałaby 34 lata. Wielka Aaliyah.

Była ze mną w wielu momentach. Smutnych i radosnych. Takich jak jej piosenki. Moja wielka Aaliyah. Nie ma jej z nami od 12 lat, a dziś obchodziłaby 34 urodziny. Aaliyah Dana Haughton bo tak naprawdę się nazywała, przyszła na świat właśnie 16 stycznia 1979 roku. Nagrała 3 płyty, którymi od początku pokazywała nieprzeciętny styl i klasę prawdziwej królowej rhytmu. Miała aksamitny głos, którego podobieństwa nie miałam jeszcze nigdy przyjemności usłyszeć.

One in a milion

Debiutancki album Age Ain't Nothing But a Number (1994) zdobył w USA status platynowej płyty. Kolejny One in a Milion (1996)podwoił platynowy sukces, a wtedy BabyGirl nagrywała między innymi z Timbalandem czy Missy Elliott. Na płycie pojawiło się nawet trio z Naughty by Nature. 

Trzeci album Aaliyah (2001)tylko potwierdził jej status gwiazdy r'n'b. To z tego albumu pochodzą takie perełki jak "I Care 4 U", "I refuse", niezapomniane "More Tahn a Woman", zaczepne Extra Smooth" czy wiele, wiele innych. 
Niestety teledysk do "Rock of The Boat" okazał się tragiczny dla piosenkarki. Aby nakręcić wideoklip Aaliyah z ekipą udała się na Bahamy. Zdjęcia wyszły wspaniale, jednak w drodze powrotnej samolot się rozbił; wszyscy pasażerowie łącznie z Aaliyah zginęli.
6 miesięcy później na ekrany wyszedł film "Królowa potępionych" w którym Aaliyah zagrała tytułową rolę. Fantastyczną zresztą. Absolutnie przerażająca postać. Film został poświęcony jej pamięci. 

Jak dla mnie niekwestionowana artystka gatunku r'n'b. Każdy kto interesuje się taką muzyką powinien ją znać. Lata 90 to najlepsze lata tego gatunku, a Aaliyah czołową jego przedstawicielką. Na koniec teledysk do utworu "I Miss You", który w hołdzie nagrali przyjaciele Aaliyah. Zobaczymy smutnego Timbalanda, czy płaczącego DMX'a, a także Tweet, Lil'Kim, Missy Elliott, Brandy i wiele innych. 



We love you. We miss you BabyGirl.

niedziela, 7 października 2012

Spójność i prostota, czyli Skubas

Najpierw pokochałam Sqbassa, którego poznałam zupełnie przypadkowo. Z resztą zauważyłam, że artyści, których odkrywam nieświadomie, okazują się moją „bratnią duszą”. Pierwsze nieświadome spotkanie ze Sqbassem zawdzięczam Smolikowi (dzięki któremu poznałam m.in. Mikę Urbaniak czy też Sofę z Kasią Kurzawską na czele). Następnie znajomość zaczęła się rozwijać za sprawą Tomka Organka i jego muzycznym poczynaniom wraz z FOXem. Na krążku BOX w dwóch utworach gościnnie zaśpiewał właśnie Sqbass. Postanowiłam przyjrzeć się bardziej temu panu i dopiero wtedy odkryłam, że słyszałam go już nie raz na płytach Andrzeja Smolika.


Robiąc research szybko okazało się, że jeszcze w tym roku ma się ukazać solowa płyta niejakiego Skubasa. Trzeba przyznać, że niezły myk ze zmianą pseudonimu. Niby tak samo, a jednak inaczej. Analogicznie jest z muzyką, którą tworzy. 

11 września ukazał się debiutancki album Skubasa pt. „Wilczełyko”. Promujący go singiel „Linoskoczek” zdążył już się zadomowić w stacjach muzycznych. Potwierdzeniem tego jest fakt, że po dwóch tygodniach notowania LP3 zajmował wysokie 5. miejsce. Słuchacze radiowej Trójki mogą pomyśleć, że nie ma się czym zachwycać, ponieważ stacja ta promuje taką muzykę. Jednak „Linoskoczka” udało mi się słyszeć także w innych stacjach radiowych, np. w Roxy.

Polecam najpierw wsłuchać się w słowa tej piosenki, a następnie obejrzeć teledysk. Nagranie video dodatkowo podkreśla to, o czym śpiewa Skubas, a mianowicie o zmęczeniu tym ciągłym narzucaniem standardów i ram, w które trzeba się wpasować. Z resztą nie będę zbyt wiele zdradzać. Przekonajcie się sami.


Wróćmy do samego Skubasa i jego twórczości. Płyta jest spójna. Liczy 12 utworów, większość śpiewanych w języku polskim (co mnie osobiście cieszy). Mam wrażenie, że „Wilczełyko” wypełnia dziurę w polskiej muzyce. Wcześniej załatał ją Czesław Mozil, jednak od kilku lat wciąż czułam lekki niedosyt. Krążek otwiera piosenka, której aranż nawołuje do country. Jednak cała płyta to mieszanka pięknych, głębokich gitarowych brzmień połączonych z elementami Etno i folkiem. Teksty dojrzałe i niosące JAKIŚ przekaz. Wokal ciepły, a zarazem momentami chłodny, jednak wciąż delikatny. Słuchając tę płytę, ciarki na plecach gwarantowane. Moim numerem jeden jest utwór „Więcej nieba”.

środa, 12 września 2012

O siostrach słów kilka

Nigdy nie miałam okazji słyszeć ich na żywo. Muszę zadowolić się jedynie nagraniami z koncertów, które mogę odtworzyć w Internecie oraz płytami. Swego czasu ich drugi studyjny krążek nie opuszczał odtwarzacza CD w mojej „muzycznej maszynie”. AEIOU łączy w sobie dobre i złe wspomnienia. Jednak wciąż darzę go tym samym uczuciem, być może nawet z każdym kolejnym rokiem sentyment do tej płyty rośnie. Poszczególne utwory tak na mnie działają, że wystarczy, iż usłyszę pierwsze nutki i na mej twarzy pojawia się promienny uśmiech, bądź całe ciało przechodzi fala dreszczy.


Chyba nie muszę pisać, jak bardzo ucieszyłam się w chwili, gdy wcześniejsze przypuszczenia o reaktywacji zespołu SISTARS zostały potwierdzone. Gdyby nie fakt, że tego dnia była bardzo piękna pogoda, mogłabym pomyśleć, iż po wielogodzinnej burzy wreszcie wyszło zza gęstych i ciemnych chmur promienne słońce. Postanowiłam sobie, że nie mogę zaprzepaścić takiej okazji i pojadę na ich najbliższy koncert. Niestety odbywał się w tym samym terminie co CLMF. Początkowo żałowałam, że wybrałam się do Krakowa a nie do Gdyni, jednak szybko zdałam sobie sprawę z faktu, iż SISTARS dopiero pracuje nad nowym materiałem i jeszcze nie raz będę miała możliwość zobaczyć ich na żywo.

Wrócę troszkę do lat wcześniejszych. Po rozpadzie zespołu zarówno siostry Przybysz jak i Bartek Królik oraz Marek Piotrowski postanowili pójść własnymi ścieżkami. Każdy z nich zaangażowany był w wiele projektów i tworzył muzykę pod różnymi szyldami ze znakomitymi polskimi muzykami. Mnie osobiście najbardziej do gustu przypadła muzyka Pinnaweli, czyli młodszej siostry. Nie umniejszam teraz Natalii (Natu), jednak szczególnie krążek „Soulahili” swego czasu zastąpił AEIOU i cztery ściany mojego pokoju znały każdy takt na pamięć. Płyta ta jest równie ważna dla mnie, ponieważ nieustannie słuchałam jej podczas nauki do matury (na przemian z debiutanckim albumem „Undiscover” Jamesa Morrisona).


Obecnie Paulina Przybysz oprócz roli żony i matki jest muzykiem na pełnym etacie. Jeszcze niedawno uczestniczyła w projekcie Morowe Panny, obecnie wraz z pozostałymi członkami zespołu SISTARS pracuje nad nowym wydawnictwem (który ponoć ma cechować się piosenkami śpiewanymi w naszym ojczystym języku) oraz pod szyldem RITA PAX pracuje z muzykami, z którymi do tej pory nie miała okazji pracować. Jestem bardzo ciekawa, co z tego wyjdzie. Jednak nie pozostaje mi nic innego, niż grzecznie czekać, aż na sklepowych półkach ukaże się świeży krążek z udziałem Pinnaweli.

Dzisiaj, czyli 12 września Paulina Przybysz obchodzi urodziny. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest już tą nastolatką, która wraz z Natalią tworzyła „Siłę sióstr”, dlatego życzę jej wszystkiego co najlepsze, wielu inspiracji, nieustającej miłości do życia i muzyki oraz pociechy z dzieci.